SynthMaker pozornie jest prostym programem. Jednakże umożliwia bardzo głęboką ingerencję w ''klocki'', zahaczając o coś w rodzaju asemblera. Poznałem zaledwie malutką część tej aplikacji i widzę, że ma olbrzymi potencjał (nie tylko w audio, ale i w interakcji interfejsu). Już sama budowa filtra to nie tylko proste odwzorowanie fizycznego układu, lecz wiele zależnych od siebie zmiennych.
W tym przypadku wzorowałem się oczywiście na rozwiązaniach fabrycznych zmieniając część zmiennych (głównie zakresy) i odrzuciłem nadmiarowy kod, który był tam osadzony ze względu na uniwersalność ''klocków''. Dzięki temu wtyczka zużywa raczej niewiele zasobów.
Instrumenty VST mają bardzo często jedną wielką wadę: są ''niegrywalne''. To zwykle monstra, które dysponują pewną ilość presetów, zwykle równie masywnych jak cały interfejs, a więc nadających się właściwie do grania solo, najlepiej mono i w dość konkretnym gatunku. Często można wyciągnąć z takiej wtyczki cuda, ale poruszanie się wśród setek parametrów, z czego istotnych jest 10%, szybko nuży. Ogarnięcie pulpitu dziesiątek małych gałeczek, obwiedni wieloelementowych, rozbudowanych sekwencerów krokowych jest wręcz niemożliwe. W rezultacie zamiast myśleć o muzyce, myśli się o ukręceniu brzmienia.
Wiele elementów aplikuje się zupełnie niepotrzebnie. Pitch Bend, modulator, docisk, velocity - tym można wspaniale cieniować brzmienia w czasie rzeczywistym. Co ciekawe, matrycę tych elementów spotyka się stosunkowo rzadko, natomiast często zamiast tego mamy modulacje wieloelementowe, synchroniczne, które tak naprawdę ''odhumanizują'' muzykę.
Inny problem to interfejs. O ile komercyjne, topowe instrumenty vst posiadają przynajmniej estetyczny (bo nie zawsze ergonomiczny) panel, to zabawy amatorskie z reguły kończą się jarmarkiem. Czasem nawet kolory są po prostu wściekłe i zupełnie nieprzemyślane.
No i kolejny problem to jakaś dzika potrzeba odtwarzania tego, co było. Juno czy 808 istnieje w dziesiątkach klonów, ale ze świecą znaleźć takiego z rozbudowaną matrycą choćby samego velocity. Albo 808 z wejściami na sample.
No, ale narzekania dość. Perełek jest mnóstwo i źle nie jest.
Czy warto brać się za komercyjną zabawę? Wydaje mi się, że używając takich narzędzi jak SyntMaker można się o to pokusić. Ale trzeba ten program bardzo dobrze poznać, jak również być mocno zaawansowanym fizykiem zjawisk, które chce się odtworzyć. Napisanie dobrego kompresora - ''ocieplacza'', który zrobi ''dobrze'' elektrycznemu pianu (dobrze, a nie sztucznie), to bardzo wysoka szkoła jazdy. Aczkolwiek trochę mnie kusi próba walki na tym polu.
Wydaje mi się, że wciąż nie ma jeszcze czegoś takiego: platformy do robienia utworów, takiej uniwersalnej, ale prostej i szybkiej w zarządzaniu, równocześnie umożliwiającej powstawanie zaawansowanych produkcji (tzn. nie z klocków metodą wklejania presetów, a raczej wedle wczesnej szkoły sekwencerów czasów Atari ST - nutka po nutce). Zatem musiałby to być instrument oczywiście wielogłosowy z rozplanowaną strukturą głosów: ścieżka perkusyjna (kolejno coraz mniej rozbudowane generatory analogowe plus bateria sampli z prostym torem kształtowania sygnału - zwłaszcza matryca velocity i ataku, filtra oraz głośności), ścieżka basowa (generator analogowy zorientowany na tego typu brzmienia), ścieżka piana (jak wcześniej), ścieżki uniwersalne (kilka, również jak wcześniej, przy czym byłyby to najbardziej rozbudowane tory syntezy - dwa oscylatory, praca równoległa, fm, ring, iloczyn, filtr rozbudowany i hpf, obwiednie, niezależne lfo i na dobrą sprawę tyle). Źródłem generatorów uniwersalnych, oprócz klasycznych przebiegów typu sinus itd, winien być wav, któremu także powinno się stworzyć prosty interfejs do zapętlania itp. zabiegów).
Poszczególnym instrumentom powinno się przyporządkować uniwersalne linie opóźniające dające efekty od phasera do slap-delaya, kompresor, być może prosty korektor (2+przestrajany środek), a całości - dobry brzmieniowo reverb (bez wielosekundowych cudów, ale taki, który nie męczy) i delay, który może pracować równocześnie z pogłosem (to też rzadkość).
Następnie taki instrument powinien przejść długotrwałe testy, a wszystko, co jest niepotrzebne bądź używane rzadko, winno wylecieć. Potem jeszcze mocna korekta interfejsu i... kilka dobrych dem z presetów, żeby każdy wiedział, że są to presety użyteczne, a nie chwilowe fantazje układającego brzmienia bez jakiejkolwiek korelacji.
Innymi słowy - dużo pracy. Czy warto w to inwestować czas?
Jedno wiem na pewno: czary-mary brzmieniowe tego czy owego, to nie tylko algorytm niskopoziomowy (czyli ''tajemnica firmy''), ale i sprytne dobranie parametrów. Przeciętny instrument potrafi zagrać dobrze, jeśli zostanie dobrze ''oparametrowany'' przez użytkownika. Dlatego taki sukces odniosły np. stare Korgi. ''Z fabryki'' polysix czy poly800 brzmiały kiepściutko, a ludzie, często wykorzystując doświadczenia innych, potrafili z tego wyczarować cuda.
Oczywiście moje wywody dotyczą raczej dość klasycznego pojęcia muzyki ''zawierającej elementy elektroniki''. Ale jest to tak naprawdę bardzo szeroki rynek. A dla pragnących nowych doświadczeń instrumentów wirtualnych jest co niemiara.
Co do problemu rozpoznawania dźwięków - jest to problem :) Prosta filtracja umożliwi zrobienie 3-4 kanałów o niewielkiej selektywności. Na więcej to już chyba nawet SynthMaker nie pomoże :)
[addsig]